Przejdź do zawartości

Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

       995 Bo cóż ty widzisz, że w taką odwagę
Sama się zbroisz, na pomoc mnie wzywasz?
Czyś ślepą? jesteś niewiastą, nie mężem,
A siły twoje wrogowi nie równe.
I szczęście tamtym na razie przychylne,
       1000 A nam pierzchnęło i w nic się rozwiało.
Któż więc takiego chcąc męża pogromić
Wyjdzie bez szwanku i cały z potrzeby?
Bacz, byśmy biedne nie w większe zabrnęły
Klęski, jeżeli kto przejmie te mowy.
       1005 Bo nic nam z tego, że zyskawszy sławę
Przyjdzie nam potem w niesławie umierać,
A nie zgon strasznym, lecz kiedy kto zgonu,
Choć chciałby zemrzeć, osiągnąć nie może.
Przeto cię błagam, nim zginiem doszczętnie
       1010 I ginąc całą zniszczymy rodzinę,
Pohamuj gniew twój, a ja twoje słowa
Tak skryję, jakbyś ich nigdy nie rzekła.
Przejrzyj to wreszcie, o siostro, że teraz
Bezsilnej trzeba się ugiąć przed siłą.

CHÓR.

       1015 Słuchaj, bo rozum przecież i rozwaga
Największym zawsze dla człowieka skarbem.

ELEKTRA.

Rzekłaś to, czegom po tobie czekała,
Wiedziałam dobrze, iż myśl mą odtrącisz,
A więc ja sama przystąpię do dzieła,
       1020 Bo nie dopuszczę, by poszło na marne.

CHRYSOTHEMIS.

Gdyby duch taki był w tobie naówczas,
Gdy legł nasz ojciec, byłabyś nam zbawcą.