Przejdź do zawartości

Strona:PL Sofoklesa Tragedye (Morawski).djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odtąd już nigdy w wnętrzu tego domu
Nie zbrakło zbrodni ni sromu.

KLYTAIMESTRA.

Znów więc, jak widzę, bezkarnie się włóczysz,
Gdy Egist poszedł, który cię wstrzymywał,
Byś choć pod niebem nie lżyła rodziny;
Że go tu niema, za nic ty mnie ważysz,
       520 Co więcej gadasz przed całym wręcz światem,
Że ja i słowem i czynem bezprawym
Zaczepiam, krzywdząc, i ciebie i twoich.
A krzywdy nie chcę, lecz za twe złe mowy
Równemi tobie odpłacam się słowy.
       525 Ojciec — to ciągle wszem wobec wywieszasz —
Poległ z mej ręki. Tak — wiem ja to dobrze
I nie zamyślam zaprzeczyć uczynku.
Dyki bo wyrok był to, nie mój tylko,
Tę byś uznała, gdy być rozum służył.
       530 Bo ów twój rodzic, nad którym zawodzisz,
Sam wśród Hellenów śmiał twoją siostrzycę
Bogom poświęcić, choć pono nie cierpiał
Gdy ją posiewał, jak ja, gdym rodziła.
Dość tego, rzeknij, komu, którym gwoli
       535 On ją poświęcił, mów czyli Argiwom?
Przecie nie mieli ci prawa mej zgładzić!
Więc gdy w zastępstwie brata Menelaja
Zabił me dziecko, miałamże przebaczyć?
A czyż Menelaj nie miał dwojga dziatek,
       540 Którym przed moją umierać przystało,
Z matki, dla której tę wszczęto wyprawę?
Czyż może Hades więcej się łakomił