Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Durny chłop! — szeptało mu coś w duszy. Brwi ściągał, patrzył w ziemię i czasami przez kilka dni do nikogo słowa nie przemówił.
— Żeń się ze mną — powtarzała nieraz Ewka, patrząc mu w twarz siwemi oczyma. Uśmiechało jéj się życie parobkowéj: spałaby wówczas długo, gotowałaby co chciała i tylko z łaski poszłaby czasami podoić dworskie krowy, albo wypléć warzywo.
— Poczekaj, może potém lepiéj będzie — odpowiadał.
Wzruszała ramionami na to nieokreślone „potém;“ jéj i teraz źle nie było; żeby jeszcze miała nową odzież i nie potrzebowała prać pieluszek, byłaby zupełnie szczęśliwa.
— Może ziemi kawałek, chatę własną... dostanę... ot, wtedy....
Zamyślał się na te słowa, przymykał oczy... gęsta czupryna spadała na czoło, nastawiał rude wąsy. Barczysty, ponury, imponował jéj siłą i powagą.
— A ty, Ewka, ekonomskiego cukru nie kradnij — perorował nawpół surowo, nawpół po przyjacielsku; — znalazł ja, idąc za tobą, kawałek i psom rzucił; co słuszne, to słuszne, a co kradzione, to wstyd i grzech. Gospodynią ty u mnie będziesz, żonką, to i duszy poczciwie pilnować musisz... Na co nam cukier i to cudzy, byle własny chleb był. Na ten raz przebaczę, na drugi... wybiję, dalibóg! Choć mnie samego serce boli, że ty dobrego słowa słuchać nie chcesz.
— Ot dureń! tfu! niech go choroba! — powtarzała Ewka w duszy, ochłonąwszy nieco z wrażenia powagi i spokoju. — Chleb ja mam! a cukru kto mi da, jeśli sama nie wezmę?