Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ot gdzie stary leży!... — powtórzył z doskonałą rezygnacyą.
Stanęli na chwilę przed karczmą; otynkowana, wybielona, zwrócona frontem ku rzece, wyglądała jak dwór albo plebania, z gankiem o czterech murowanych słupach; po jednéj stronie, gdzie było mieszkanie Szmula, w oknach widniały szydełkowe firanki, fuksye i geranium w doniczkach; Szmul stał na ganku w spodniach, w rozpiętéj kamizelce, w pantoflach włóczkowych na bosych nogach. Od czasu, jak trzy córki za mąż wydał, a sam ożenił się powtórnie z młodą, ładną dziewczyną, rozpaniał jakoś, spoważniał i z chłopami wdawać się nie lubił, do szynkowéj izby nawet rzadko wychodził, interes prowadziła żonka, on tylko dla pewnych religijnych obrządków okazywał dotąd szczególniejszy szacunek. Jeśli kumowie, z chrzcin wracając, wstąpili do karczmy, każdemu darmo po kieliszku wódki dawał, chrześniaka téż częstował kilku kroplami, żeby odrazu poznał, co jest dobrego na świecie! Dla państwa młodych też same okazywał względy; na pogrzeby zaś i dla swatów dawał taką wódkę, że ludziska po jednéj, po drugiéj kwaterce pogrzebu od wesela odróżnić nie umieli. Jechali téż do niego z własnéj i z obcéj parafii, nieraz parę mil drogi nakładali, żeby Szmulowi chrześniaka pokazać, poczęstunek wypić i dziecko dobrą wódką bezpłatnie napoić. Wesela zatrzymywały się tu akuratnie, choć na chwilkę, a zostawały nieraz do nocy albo i do rana. Szmul kredytował chętnie, a że przy rachunku ustępował zwykle parę dziesiątek, woleli pić u niego na kredyt, niż u innych za pieniądze.