Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokazując białe zęby od ucha do ucha. Maksymowa splunęła, wzruszyła ramionami, spojrzała trwożliwie na białą płachtę na łóżku, z pod któréj na jednym końcu widniało czoło przysłonięte siwemi włosami, na drugim wyglądały bose skrzepłe nogi.
Nazajutrz z rana stary był już na cmentarzu. Sąsiedzi prosto z pogrzebu w pole do roboty poszli. Franek, Piotr i Maksym, tym samym wozem, na którym trumnę przywieźli, na łąkę o kilka wiorst po siano pojechali. Siedzieli plecami zwróceni do siebie; Piotr, stojąc, zacinał konia. Jechali brzegiem rzeki, słońce dogrzewało jak latem, na ściernisku gdzieniegdzie błyszczały jeszcze krople nocnéj rosy. Wjeżdżając na górę piaszczystą, zwolnili kroku; Piotr obejrzał się — cmentarz na brzegu sosnowego lasu widział jak na dłoni: wśród rzadkich sosen kilkanaście krzywych krzyżów, kilkanaście mogił zrzadka trawką porosłych; promienie słońca przekradały się przez gałęzie u góry między równe pnie wysmukłe, oświecały nową, żółtym piaskiem usypaną mogiłę.
— Ot... gdzie stary... leży! — pomyślał Piotr, spoglądając przez ramię, podczas gdy konie szły zwolna pod górę. Maksym powiedział mu wczoraj jeszcze, że z pieniędzy trzecią część dostanie, że go nie skrzywdzą, oddadzą mu nawet starą siermięgę, czapkę i tabakierę, o butach tylko nie wspomniał; nie mówił téż, ile pieniędzy zostało, bo sam nie wiedział; Piotr pewny był, że dostanie może sto, a może dwieście rubli. Uspokoił się, poweselał, spojrzawszy raz jeszcze z góry na las, ciągnący się długim pasem wzdłuż brzegu, na kilkanaście piaszczystych pagórków wśród sosen.