Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

usta otwierał, powietrze ciepłe chwytał, koło uszu roje pszczół brzęczały, szum drzew daleki, plusk fali odurzał go, ogłuszał; wszystko, co słyszał kiedyś zosobna, teraz zebrało się razem, silniejsze tylko, wyraźniejsze, jakby na świecie całym on był sam jeden, i sam jeden patrzył i słuchał za wszystkich. Aż pot na czoło wystąpił, oddech ugrzązł w gardle.
— Oj Bożeż mój mileńki! — jęknął i otworzył oczy.
Wiatr powiał od pola; słonko zasunęło się za strzechę, cień chaty równym pasem sięgał do środka podwórka; nogi skrzepły... chłód obejmował kolana, zdrętwiał jakoś, zesztywniał, powieki ciążyły, a przed oczami snuła się jakby mgła biaława: wioskę widział niby przez obłok, kłęby mgły słały się po ściernisku... ze wszech stron wiał chłód przenikliwy; stary skostniał, w piersiał tylko czuł palenie... w oczach szkliły się jakby łzy zastygłe... chatę swoją widział stojącą na uboczu, nad samém urwiskiem, nizką, zczerniałą, ze strzechą mchem porosłą, z pod węgłów spróchniałych piaszczysty brzeg usuwał się powoli, grudki piasku staczały się jedna po drugiéj ku rzece... Zacisnął powieki; czuł, jak go coś ciągnie do ziemi, widział jakby swoją polankę pod lasem, zoraną, zabronowaną akuratnie, przerzniętą miedzą zieloną... Spadał ku niéj zwolna, bez strachu, uśmiechał się nawet. Tyle razy leżał na téj miedzy, wyczekując w południe, nim trochę woły podpasą się orką zmęczone.
Słońce zachodziło, na podwórku cień zapadł, strzechy tylko i drzewa złociły się jeszcze w ostatnich promieniach. Koło wrót otwartych przechodzili ludziska z kosami na ramieniu, baby z pustemi dzbankami, dreptały dzieciaki konno na kiju i pieszo. A każdy,