Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Piotr zaczerwieniony nadstawiał uszu, tłumił oddech, o mało się nie dusił, wyczekując łaskawszego słowa, ale stary urywał, jąkał się, machnął ręką i odchodził; nie chciał obiecywać zawczasu, majaczył sam przed sobą, chciał i bał się, wyczekiwał z roku na rok, aż zasłabł nareszcie. Wtedy dopiero przypomniał sobie, że w razie jego śmierci chłopak na poniewierkę pójdzie; w ciężkiéj niemocy ciągle o tém myślał, chciał nawet z sąsiadami pogadać... do słowa jakoś przyjść nie mógł. Musiałby pieniądze z kryjówki wydostać, pokazać, odliczyć, — wolał poczekać jeszcze trochę... aż raptem w cieplejsze dni odżył jakoś.. dziś ozdrowiał zupełnie, bólu żadnego nie czuł; słaby był tylko... senny, jakoś dziwnie ciężały.
— Na przyszłą wiosnę, da Bóg doczekać... to już kupię... co będzie, to będzie; niech tam gadają, czy nie gadają... a ja kupię chatę... ziemię — powtarzał jak przez sen.
Słonko zatrzymało się nad samą chatą, od godziny już paliło go w czaszkę, ogrzewało od stóp do głowy. Zsunął kożuch z ramion, nogi wyciągnął, poruszył zwolna ramionami, skostniała dusza odegrzała się w piersiach, sen morzył; mrużył oczy. Zdało mu się naraz, że coś go podnosi, że płynie sobie w błękitném powietrzu... Wioskę, okolicę widział jak na dłoni... Pola słońcem oblane, siny Niemen w piaszczystych, powyrywanych brzegach, ciemnym lasem porosłych... Nigdy jeszcze nie było mu tak jasno w oczach — każde źdźbło trawy w żółtém ściernisku dostrzegał wyraźnie. Łąki, pola, lasy, jakie kiedy w życiu widział, stały teraz przed nim... Mięszały się różnie — w kwadraty, w pasy długie, wyciągnięte het aż tam, gdzie niebo z ziemią się łączy. Patrzył i napatrzéć się nie mógł,