Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w samotności, zanim synowie i synowe z pola wrócą, z głodu nie umarł.
— Ho! I Ewkę do roboty popędzili — mówiły baby, spoglądając na puste podwórko, na drzwi chaty kołkiem zatknięte.
Pilno im było, biegły zasapane, a jednak koło téj chaty zatrzymywały się chwilę; odszedłszy, oglądały się na nią ciekawym, niespokojnym wzrokiem; jedna nawet na podwórko wbiegła, w okienko zajrzała do obórki, na ogródek okiem rzuciła.
— Ani żywego ducha! — krzyknęła, dopędzając sąsiadki na drodze.
Stary przeprowadził ją wzrokiem; wzruszył nieznacznie ramionami; dziwił się może, że baba skacze jak koza, a on ledwo o kiju z izby wylazł, w nogach mocy żadnéj nie czuje i choć już całe lato chory, dotąd jakoś ani sił, ani zdrowia doczekać się nie może. Dziś za to znacznie zdrowszy... lżejszy, nawet dziwnie lekki jakiś... Żeby sił trochę... poszedłby z innymi na pole, na łąkę... z kijem, z groźbą... po dawniejszemu. Bez jego dozoru strasznie źle idzie... Eh, nie chce nawet myśléć o tém, co przeżył, co widział przez ostatnie lata... Niech ich tam Bóg sądzi... Wypędziliby go może z chaty na żebraninę, żeby nie trochę grosza, zebranego w lepszych czasach, kiedy to jeszcze on sam wszystkich ich w garści trzymał. Teraz jeszcze, kiedy myśli o tém, skostniałe palce zaciskają się mimo woli. Grosz ten chowa... ho, ho! Węszą koło niego, śledzą, szukają, ale nie znajdą!... Oni tam może na setki, na tysiące liczą?... Niech liczą, nie przybędzie, ani ubędzie od tego... Niech tam bajki gadają o jego bogactwie! On tylko jeden wie prawdę... Wie przytém, że żadna ręka