Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biety, ile owe ziółka gorzkie, które pijałam codziennie bez cukru.
— Do jutra robotę skończę — rzekł. — Skończę! — zaśmiał się szydersko i wybiegł.
Pewną byłam, że spłata jakąś farsę. Myśl ta jak gwóźdź utkwiła w mózgu; widząc, że od roboty nie odchodzi, chciałam zajrzéć do kaplicy, — zaniechałam jednak przez wzgląd na słabość niewieścią.
Nazajutrz o świcie był już przy stalugach i przez cały dzień nie wyjrzał na świat boży. Przyszykowałam mu wiktuałów przeróżnych sporo, od szynki, kurcząt, wódki, aż do konfitur i śliwek suszonych na rożenkach. Człek skromny parę miesięcy mógłby żyć tém, nie zaznawszy głodu. O zmierzchu znowu mię napadła trwożliwa gorączka. Bryka zaprzężona stała pod stajnią, a malarz się nie pokazywał; przypomniéć nie miałam odwagi, a mąż w każdéj chwili mógł nadjechać. Chodziłam po domu jak nieprzytomna, wyglądając różnemi oknami na drogę i do ogrodu. Gdy tak strwożona przysiadłam na sofie, polecając całą sprawę w ręce boże, wbiegł malarz z kluczem w ręku.
— Skończyłem — rzekł, — klucz pani wręczam — schwycił mię za rękę. — Byłem szczęśliwy — szepnął, — dziękuję, wspomnij czasami o szaleńcu!
Może tam mówił coś jeszcze, nie pamiętam, jak téż nie pamiętam, czy mu odpowiadałam. Centurya i krwawnik zbawienne zioła, ale używałam ich od niedawna, serce zaś tkliwe miałam od urodzenia. Zapewne musiałam mu coś powiedziéć czulszego, niżby wypadało, bo gdy odszedł, na rękach — tak, zdaje mi się, że tylko na rękach — czułam ślady gorących pocałunków.