Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech to waćpana nie obraża... każdy swego interesu pilnować musi; robotnik dotąd dobry, dokąd mu głowy nikt nie zawraca; pracuje w spokoju, a jeśli niezbyt szczęśliwy, o lepszéj doli przynajmniéj pojęcia nie ma, krnąbrności się nie uczy.
— Pani cudze słowa powtarza — rzekł, jakby mi w duszy czytał. — Pociechę tę mam, żem czasu nie zmarnował.
— Urazy do nas nie chowaj, za wytłumaczonych miéj, jeśli w czém dogodzić nie zdołaliśmy. Mąż mój raptus, ze wszech stron cenił waćpana, rad był z jego roboty nad wyraz, a tylko uniósł się w krewkości; przebacz mu, jeśli możesz; boję się, żeby część urazy do męża na mnie nie spadła, chociaż Bóg świadkiem, że dobra wam życzę.
Milczał, ślinę połykał, parę razy poruszył ustami, ale się wstrzymał.
— Więc dziś już odejść mam? — rzekł jakby nie swoim głosem.
Wolałabym wszystkie swoje kury czubate skazać na śmierć męczeńską, aniżeli wygłosić termin odjazdu. Milczałam tedy, skubiąc koronki przy rękawach; krew uderzała w skronie, dłonie pałały; przy daleko mniejszéj gorączce chorym zwykle synopizma stawiać każę. Spojrzałam na delikwenta.
— Mąż mój wraca jutro wieczorem — rzekłam, — nie śpiesz waćpan; tymczasem wszystko do drogi przygotować każę.
Miałam silną pokusę podać mu rękę drżącą, rozpaloną, z któréj i bez doktora temperaturę krwi zmierzyć można było; wyratowała mię nietyle powaga ko-