Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co mu powiem? Kiedy? natychmiast, czy jutro?
Wykrętów, fortelów żadnych używać nie chciałam, prawdę powiedziéć należało; a jeśli przytém wymknie się słowo współczucia — wzrok, to już koniec; dotąd przecież byłam wstrzemięźliwszą od niejednéj świętéj.
Ochłonęłam, uspokoiłam się, a przeszedłszy do jadalni, kazałam prosić do siebie malarza. Przez okno widziałam, jak szedł śpiesznie, palcami czuprynę na tył odrzucał, a drugą ręką kołnierz wkoło szyi poprawiał; gryząc usta, uśmiechał się nieznacznie. Kto wie, może i on marzył o zaczarowanéj księżniczce? Bieda, praca, serce tkliwe potrzebowało osłody; może pierwszy raz spotkał kobietę, co go dobrém słowem za serce ujęła. Rozkochać biedaka najłatwiéj, — trochę serdecznego ciepła, a wnet w duszy szczęście rostki poczuwać zaczyna. Żałowałam go szczerze. Napróżno zaciskałam pięście, chcąc całą siłę naprężyć; drżało coś w piersiach, — bałam się, że pewności, spokoju w głosie miéć nie będę.
— Mąż mój na waćpana strasznie zawzięty — rzekłam, gdy stanął przede mną zarumieniony, z błyszczącemi oczyma.
W mgnieniu oka twarz mu zbladła, ściągnął brwi.
— Za tych chłopów, za robotników wszystko. Waćpan dobrém swém sercem wiele sobie szkody przynosisz.
Machnął ręką.
— A więc wymawia mi robotę i życzy, żebym poszedł na cztery wiatry? Za parę dni skończę i odejdę.