Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w drugich drzwiach ukazał się malarz, prosząc, żebym do kaplicy szła obraz, który wykończał, obejrzéć.
Przemawiał spokojnie, jak zwykle, bledszy trochę, więcéj zmęczony, czoło ręką pocierał, spoglądał mi w oczy uważnie. Od wzroku tego krew mi uderzyła do głowy, nogi zadrżały; może umyślnie prosić przyszedł, żeby ze mną sam na sam chwilę przepędzić, schylić się razem nad malowaniem, popatrzéć, jak wesoło śmieję się i rozmawiam?
Myśl ta błysnęła mi w mózgu odrazu; pokręciłam głową na znak, że nie pójdę; stałam oparta o drzwi, bezwładna, jak ołowiana. Tylko we śnie bywa czasami tak ciężko, jeśli człek śpi nawznak, albo zbyt sutą spożyje kolacyę; a chociaż czułam, że patrzy na mnie, ani oczu, ani głowy podnieść nie mogłam.
Odszedł w milczeniu, a gdy znikł za drzwiami, ocknęłam się niby ze snu ciężkiego.
— Masz dyable tabaki! — pomyślałam. — Nigdy jeszcze tak głupio nie przedstawiłam się nikomu! Jeśli jest domyślny... Na szczęście, mężczyźni rzadko domyślni bywają. W każdym razie dobrze, że nie poszłam.
Późniéj nieraz wracałam myślą do téj chwili i uśmiechałam się złośliwie nad swoją ślamazarnością; wówczas jednak zdawało mi się, że Bóg mię od ciężkiéj choroby zachował, że teraz, kiedy poznałam swoją słabość, roztropniejszą i ostrożniejszą będę.
Aż tu w parę dni potém musiałam go z domu wyprawić.
W pierwszéj chwili po odjeździe męża siedziałam jak odurzona, potém, chociaż otrzeźwiałam, myśli zebrać nie mogłam.