Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lugach, odsuniętych na środek kaplicy, stał wykończony obraz Matki Bożéj — wkoło niego sześcioro dziatwy z folwarku. Chłopcy i dziewczęta boso, w grubych koszulach, rozpiętych na piersiach, obrócone do drzwi plecami, nie słyszeli, gdy weszłam; z wyciągniętemi główkami ku obrazowi szeptali coś między sobą tajemniczo. Pewną byłam, że palcami świeżych farb dotykają; już miałam spłoszyć łaskawych znawców i jak niepysznych na dwór wyprosić, gdy spostrzegłam, że ręce trzymali za plecami, a ciekawość ich i uwaga pilna wcale nie na obraz były zwrócone. Zbliżyłam się tedy cichutko. Na stalugach u stóp obrazu spostrzegłam długą, równą deseczkę, na niéj czarną farbą namalowane duże drukowane litery: „Matka Boża, opiekunka dzieci.” Malcy pochyleni wymawiali literę za literą zcicha, zdławionym głosem, jakby się pszczół i szelestu liści lękali; stałam tak za gromadką, na jasne główki i chude rączęta spoglądając; jakieś miłe uczucie obudziło się w duszy. A kiedy po długiéj chwili spostrzegłam malarza we drzwiach, ścisnęłam mu rękę serdecznie.
— Jesteś waćpan uczciwym człowiekiem — rzekłam.
Zanim się obejrzałam, dziatwy już nie było — frunęły przez okna kanalie.
Odtąd malarz poweselał jakoś; przy spotkaniu pierwszy do mnie rękę wyciągał i ściskał dłoń moją, jak dłoń dobrego przyjaciela. Rada byłam téj poufałości, całowałam go w czoło, a rezydentkom przykazałam, żeby miały pilne baczenie na jego bieliznę i skarpetki; wówczas to przyszło mi na myśl, żeby mu uszyć trochę nowej bielizny z najpiękniejszego domowego płótna. Tymczasem