Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Malarz uwag nie słuchał, podczas wizyt usuwał się na stronę i stawał zdala w otwartém oknie. Goście mierzyli go wzrokiem od stóp do głowy i widocznie niebardzo im się podobał; wracając z kaplicy, pytali:
— Zarozumialec? Łajdemuś? Pędziwiatr?
Mój nieboszczyk tylko ręką machnął, gryzł się w język, żeby nie wybuchnąć; wolał już mówić o ogierach i cielętach.
Kaplica tymczasem stawała się coraz piękniejszą. Dawniéj była to lodownia, postawiona na wzgórzu, ocieniona dokoła staremi lipami; w końcu, gdy i tu woda na wiosnę podpływać zaczęła, zasypano piwnicę, a murowany budynek nieboszczyk na kaplicę przerobić zamyślił. Otynkowano na nowo, zrobiono w dwóch ścianach cztery długie, wązkie okna, nad ołtarzem okienko z kolorowych szybek. Przywykłam widziéć w tym budynku szereg hładyszów, ponakrywanych deseczkami, pieczenie cielęce i inne mięsiwo, ułożone na słomianych matach, — więc jakoś odrazu ani szacunku, ani poczucia świętości dla przybytku tego nabrać nie mogłam, pomimo że na świeżo pokrytym dachu widniał już krzyż żelazny rzeźbiony.
Raz tylko, w dzień upalny w południe, wracając z folwarku do domu przez ogród, znużona, mimowoli prawie skierowałam się w stronę dawniejszéj lodowni. Wśród zielonych gałęzi kapliczka wyglądała jak nowa, przez otwarte drzwi widniała podłoga, ułożona równiutko z czerwonéj cegły, ściany i sufit bialutki, przez otwarte okna ze szmerem gęstych liści dolatywał zapach lip kwitnących. Malarza nie było. Wśród chłodnéj, wonnéj ciszy kilkanaście pszczół brzęczało pod sufitem, przelatując z jednego okna na drugie. Na sta-