Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widząc, że coraz chętniéj z nim rozmawiam, opowiadał o swoich przechadzkach do wioski, o chatach ciemnych i brudnych, słabych dzieciach, o chłopach wycieńczonych pracą; zapalał się przytém oburzony, jakby raptem z nieba na ziemię spadł i najzwyczajniejsze sprawy po raz pierwszy oglądał.
My, kobiety, zawsze lepiéj znamy życie, niż mężczyźni, chociaż ich królewskie moście zagarnęli sobie najwyższą instancyę we wszelkich sprawach, a spoglądając z góry na wszystko, widzą albo wierzchołki tylko, albo bardzo wybitne, grube rysy. Dla świętego spokoju z mężem nigdy o chłopach nie rozmawiałam, rozumiałam jednak, że nie wszystko, co jest, być powinno. Wydając z apteki lekarstwa, wiedziałam, ile ludzi marnie ginie na kołtun, żółtaczkę, na osłabienie i zbyteczną robotę przedewszystkiém; dzieci szczególnie, chude, na krzywych nogach, z dużemi brzuchami, wyglądały nędznie, jakby z połową duszy na świat przyszły. Jeśliby u nas takie cielęta rodzić się zaczęły, przez parę lat zmarniałaby cała obora. To téż przy każdéj gospodarskiéj robocie pamiętałam o nich, i czy wieprzowinę na zimę urządzałam, czy mąkę i krupy z młyna do śpichrzów przyjmowałam, zawsze część pewną, chociaż niewielką, „dla drobiazgu“ odkładać zwykłam; taki już był zwyczaj u ś. p. babki mojéj. Przed malarzem nie miałam potrzeby o tém wspominać; on zaś, widząc, że słucham w milczeniu rzeczy, które umiem na pamięć, pewno myślał, że serce mam niegodne i biedzie ludzkiéj nie współczuję.
Wiedziałam teraz, zkąd przychodzi z rana spocony, w zabłoconych butach; z wieczora téż, ledwo słońce zajdzie, chłopi do chat wrócą, zdaleka widzę już, jak