Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rybacki spryt Bazylaka ratował ich dotąd od zatonięcia. Karnicki zdawał się nie widzieć niebezpieczeństwa; patrzył na rzekę; odurzała go potężna siła niepokonanego żywiołu! Zapomniał na chwilę o swojéj doli; przymknął oczy, szum wody przemienił się nagle w gwar tłumów potężnych i upartych jak fala. Daremnie słuch natężał — w rozległym gwarze drgały znajome nuty; całéj harmonii pochwycić nie mógł, czy nie umiał; był jakby z innego świata, — a jak plusk wioseł, pędzących łódź naprzód, ginął wśród łoskotu wiedzy, tak słowa jego znikłyby bez echa wśród rozgwarzonych tłumów! W przygnębionéj piersi poruszyła się najfałszywsza struna egoizmu.
— Czy warto? — mruknął jak przez sen.
Ocknął się; Bazylak, wiosłujący z całych sił, bryzgnął mu w twarz srebrzystą strugą wody. Przez dwadzieścia lat, jak był przewoźnikiem, ani razu jeszcze nie płynął w taki czas przeklęty! Spotniał ze zmęczenia, a trochę i ze strachu. Spoglądał ku brzegom: pasma czarnych lasów ciągnęły się po obu stronach; woda wciąż łódkę w dół niosła. Daj Boże, żeby koło południa pod Suchą Góra stanęli! — myślał o tém z apatyą, właściwą przewoźnikom. Pana tylko żałował, a ile razy wypłynęli na spokojniejsze miejsce, spoglądał na niego z ukosa. Swego chłopskiego rozumu nie oddałby za jego mądrość, eh, gdzietam! Nieraz już, myśląc o nim, spluwał i wzruszał ramionami jak na opętanego! Czasami żałował go trochę, gdyż pan był dobry, w sąsiedztwie żyć umiał; dla innego może nie pojechałby w taką psią pogodę, z nim popłynąłby i w gorszą jeszcze. Człek, jak przywyknie do człeka, to i słucha go jakoś, choćby sam nie chciał — tak już Pan Bóg dał