Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz zato... zobaczy. Wyschną łotry z zazdrości jak suszone ryby. No, ale każdy ma swój czas. Panowali oni, z kolei Bazylak panować zacznie! Smoląc, dostrzegł tu i owdzie szparę malutką. Głupstwo, naprawi! Suchych desek zostało jeszcze parę kawałków! Byleby tylko słonko wiosenne suszyć zaczęło, łódź na brzeg wyrzuci na parę tygodni, osmoli raz jeszcze, pomaluje z większego! a wówczas — choć na morze! Syn jego przyglądał się robocie, dopomagał trochę, ale ponury, milczący, radości wielkiéj nie okazywał. Bazylak tylko ramionami na niego wzruszał, pluł w ślad za nim, ile razy od roboty odchodził; przecież i on pary z gęby darmo puszczać nie lubił, o łodzi jednak gadał nawet sam z sobą; ten zaś zawsze jak niemy: w królestwie niebieskiém nawet na chwałę bożą dobrego słowa nie znajdzie! A jednak tego wieczora, spostrzegłszy na brzegu przygotowaną łódkę i kilka nowych wioseł, popatrzał na rzekę, bryłami lodu pokrytą, potém na ojca:
— Pojedziem? — spytał — a toż woda przybiera, chatę poniesie... a wy... dokąd?
— Do czarta na wesele! — mruknął Bazylak.
— Szczęśliwéj drogi!
Powlókł się obojętnie do chaty, Wycieczka ojca zaciekawiła go trochę. O świcie, kiedy wraz z Karnickim wsiadali do łódki, przed chatą stała Bazylakowa bosa, drżąca od zimna, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, ponad jéj ramieniem wyglądał Maksym zaspany, z najeżoną czupryną, skurczył się, ręce schował za koszulę i dzwonił zębami.
— Maksym! — zawołał Bazylak, oglądając się na chatę — za próg nie wychodź, a jeśli woda podpływać