Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kładałam wizytę i zawsze jakaś słabość dziwna, resztki dawniejszego odrętwienia, ogarniały mię na samą myśl o odwiedzinach; raz przecie należało wrócić do życia.
Zacznę znowu uczyć Zośkę, przy mojéj pomocy dziewczynka wyrośnie może na uczciwą kobietę.
Myśląc o tém, czułam ciepło w piersiach, serce uderzało żywiéj. Zebrawszy pamiątki, poszłam do niéj.
Na ulicy zdaleka ujrzałam Dobkiewiczową z wnuczką; dziewczynka pobiegła na moje spotkanie. Już miałam ręce wyciągnąć, aby uścisnąć biedaczkę, gdy stara targnęła ją za ręce, obie cofnęły się o kilka kroków — stałam przed niemi zdumiona.
— Bezwstydna! — syknęła Dobkiewiczowa — do dziecka — do aniołka śmie rękę wyciągać!
Odeszła śpiesznie, uprowadzając Zośkę. Wówczas to zrozumiałam swoje położenie.
Olśniona uczuciem, potém niedolą, zapomniałam o ludziach, zapomniałam, że oprócz trybunału własnego sumienia jest jeszcze trybunał towarzyski, który mnie od godności ludzkiéj nieodwołalnie odsądził.
Wdzierać się na dawniejsze stanowisko nie próbowałam — wszystkie bramy, furtki najciaśniejsze były dla mnie zamknięte. Zdaleka tylko dochodziło do mnie echo gawęd różnych, niegodnych potwarzy, wymyślanych na mój rachunek. Oburzano się przedewszystkiem na moją śmiałość, na bezwzględną otwartość w postępowaniu, nazywano to cynizmem, niegodném lekceważeniem praw boskich i ludzkich.
Zmiażdżonoby mnie odrazu, gdyby choć cząstka potępiających gawęd mogła być przemienioną w kamienie. Oburzenie gasło zwolna — jakiś nowy skandal odwrócił ode mnie oczy ciekawych. Z czasem oswoiłam