Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zpochmurniałam: udałam, że nie rozumiem przymówki; widocznie żałował chłopów, nic w tém złego nie widziałam.
— Jeśli waćpan koniecznie chcesz spacerować, każ sobie siodłać konia; pieszo mi nie chodź, obuwia szkoda, a na zdrowie niedobrze nogi zbytecznie zamaczać. Przedewszystkiém bądź u nas jak w domu, bez ceremonii; a jeśli zatęsknisz do ludzi, przechadzki, i chłopi dokuczą, przychodź do nas, zawsze ci radzi będziemy. Kart może nie lubisz? mamy szachy, domino, do partyi zawsze się ktoś znajdzie. Nie chciałabym, żebyś się u nas znudził, a cały dzień przecież malować trudno.
Podałam mu rękę; trzymał przez chwilę, jakby nie wiedział, co z nią zrobić, w końcu podniósł zwolna do ust i pocałował; ja téż pocałowałam go w czoło. Odtąd byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Zdarzało się, że do malowania przychodził nieraz chmurny, przygnębiony, w zabłoconych butach, do roboty zabierał się zwolna i długiemi chwilami spoglądał przez okno w pole, gdzie pod lasem czerniało kilkanaście chat nizkich, niby kupki czarnoziemu. Odwróciwszy oczy od okna, spoglądał na mnie ponuro, jakby z żalem.
— Czy pani tu nie duszno? — zapytywał — dobrze, swobodnie żyjesz pani, jak ptaszę, trzepocząc się między śpiżarnią, salonem i sypialnią?
— Ależ gdzie tam! do salonu nieraz przez cały tydzień nie zaglądam, do sypialni w dzień prawie nie wchodzę. Teraz, na wiosnę, roboty dużo w ogrodach, w polu; bielenie płótna i nici, z ptactwem kłopotu mam dużo.