Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspaniała rezydeneya pańska, z wieżyczką, z gotyckiemi oknami, głuchy, pusty, otoczony murem, wyglądał jak klasztor zdaleka.
Jak tylko skrzypnęła furta, przez dziedziniec, osiany kwiatami, na spotkanie moje biegł czarny pies kudłaty, za nim dzieweczka rozkoszna, strojna jak lalka, szczebiotała w zawody z wróblami!
Jednocześnie z parterowéj sali, gdzie się mieściła biblioteka, przez zakratowane okno wyglądał mężczyzna blady, znużony; krzywił się z początku, jak gdyby szczekanie psa, szczebiot dziecka, wszystko, wszystko, co przypomina świat i życie, robiło mu największą przykrość.
Przechodząc sień, przez otwarte drzwi widziałam, jak pochylony przy biurku notował coś w księgach, albo paczki jakieś, skrzynki opieczętowane rozglądał, obliczał i w księgach zapisywał. Umyślnie nieraz marudziłam w sieni, żeby na niego dłużéj popatrzéć.
Z pokoju ociemnionego drzewami wiało stęchlizną i wilgocią; krata w oknie, szary zmrok i szare ubranie jegomościa przypominały więzienie.
W pysznym pałacu górne piętro zajmowały sale wytwornie urządzone, galerya obrazów, rzeźby i malowidła na ścianach, na sufitach, u drzwi i okien. Stało to puste, wyczekując na przybycie samego pana.
Czasami, kiedy w rannych godzinach trafiałam na wyprzątanie i okurzanie wspaniałych pokoi, wchodziłam na schody, żeby zajrzéć do wnętrza. Światło ogromnych okien, złocone gzemsy, prześliczna harmonia draperyj, pokrowców, dywanów, olśniewały mię odrazu, zawsze miałam zamiar obejrzéć każdą rzecz