Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wówczas to w kole moich znajomych rozległ się szmer głuchy, niby grzmot przed burzą.
Z początku nie chciano wierzyć w moją nieroztropność, nie przypuszczano nawet, że mogłam odrzucić tak wielkie szczęście; — dopiero gdy wszystkim razem i każdemu z osobna powtórzyłam, jak było, zaczęto na mnie patrzéć jak na koziołka, któremu raptownie różki wyrosły. Najpoczciwsze ze złami prawie namawiały mnie, żebym nie psuła własnego losu, że Knott niepowabny wprawdzie, ale stary, zamrze prędko, ja zaś zostanę bogatą i wezmę męża, jakiego zechcę! Zacne matrony, przemawiając w imię cnoty i obowiązku, po długich, pełnych wielkich prawd oracyach, wzruszały ramionami nad moją przewróconą głową. Ci nawet, co głośno przyznawali, że mam racyę, drwili pocichu z zarozumiałéj guwernantki, któréj się roi, że jeszcze większego ptaka złapać może potrafi. A że w cnotę kobiety rzadko kto wierzy niezachwianie, zaczęto domyślać się, przypuszczać... i chociaż brakło wszelkich komentarzy — nicowano moją duszę, każdy po swojemu. Ja zaś przeżywałam wówczas jednę z najcięższych chwil w życiu. Trwoga, zwątpienie, przeczucie straszne, targały duszę; marzenia złote, co jak gwiazdy oświecały czas jakiś dolę sierocą, znikały jedne po drugich. Nadzieja gasła, czułam, że wkrótce świat cały przemieni się dla mnie w głuchą pustkę, a serce, jeżeli nie pęknie — skamienieje z bólu! Zawczasu już łzy wyschły, myśli rwały się i nawiązywały z gorączkową szybkością! O Boże! dziś jeszcze, gdy myślę o tém — czuję, że żyłam!
Codziennie, przez całą wiosnę i lato, chodziłam na lekcyę za miasto. Wśród ogrodów stary pałac,