Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z osobna i zawsze wychodziłam odurzona widokiem skarbnicy smaku, sztuki i bogactwa.
Tém smutniéj, tém więcéj ponuro wyglądała parterowa sala! W poważnéj ciszy, gdzie muchy nawet latały leniwo, żaden ruch nie mącił grobowego spokoju — suchy kaszel pracującego jegomościa przeciągłém echem odbijał się w sieniach i korytarzach.
Zanim poznałam go bliżéj, w wyobraźni odtworzyłam już całą przeszłość ubogiego chłopca bez środków do nauki, potém ubogiego urzędnika, wysługującego się całodzienną pracą za marny kawałek chleba; współczucie przyjmowało coraz szersze rozmiary; wkrótce nie mogłam patrzéć bez wstrętu na obszerną piwnicę, pozbawioną światła i zdrowego powietrza, w której musiał siedziéć dzień cały, podczas gdy na dworze kwitła wiosna, ptaszki szczebiotały rozkosznie — rozkoszniéj jeszcze śpiewało budzące się w mojéj duszy uczucie młode, potężne jak ta siła, co wszechświat do życia budzi.
Zartem niby, dla rozweselenia pracy, codzień, przechodząc, dawałam p. Markowi kwiatek, narcyz, stokrotkę, czasem bratków parę; zdaleka już wyciągał wychudłą, kościstą rękę, spoglądał na mnie z uśmiechem, a oczom jego, przywykłym do pergaminu i zżółkłego papieru, policzki moje, zarumienione wiosenném powietrzem, musiały się dziwnie wydawać.
Wracając z lekcyi, gwałtem prawie wyciągałam go z pokoju, żeby mię przez cały dziedziniec do bramy odprowadził.
Żal i śmiech ogarniał, patrząc, jak wstawał z trudnością — bał się zostawić papiery i pieniądze rozłożone na biurku, a przechadzki opóźnić nie chciał.