Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rok zawsze trochę do śmierci bliżéj; teraz zacznie się takie głupie życie!... Łapał muchy, nie śmiał spojrzeć na brata; ten pewno cieszy się, że nie trzeba posyłać pieniędzy!... Spojrzał z ukosa. P. Tomasz, siedząc za stołem, rozłożył pasyans, ale nie patrzał na karty... Głowę oparł na ręku, wpatrzył się gdzieś tam za okno.
— No proszę, jak to teraz wszystko leci na tym świecie! — szepnął — pilno im! Człek ledwie zaczął myśléć o nim... starać się... a tu już... bywaj zdrów! Niepotrzebny jesteś! No i dobrze, bardzo dobrze! Tylko że on... teraz... o nas... zapomni! — dodał ciszéj — teraźniejsze pokolenie!
Machnął ręką, zgarnął karty i znowu zaczął chodzić po pokoju, szurając kaloszami. Godzina lekcyi dawno przeszła. Na cóż jemu teraz ta lekcya! Splunął ze złością. Stary jest, spracowany, umierać mu pora... Ot i wszystko! Wczoraj jeszcze obraziłby się za to przypuszczenie, dziś wszystko mu już jedno!
O zmroku p. Jan usiadł na progu w ganku — pykał fajeczkę i patrzył sobie na staw mgłą zasnuty... Przez cały dzień to cieszył się, to martwił powodzeniem Julka, w końcu jednak przyznał w duszy, myśląc o sobie, że teraz znowu jest zupełnym sierotą... drapał się zwolna za uchem i co chwila zaciskał powieki — wilgotna mgła dolatywała z nad jeziora!...
P. Tomasz stał za nim czas jakiś, potém przysiadł obok niego na progu.
— A cóż, nam już po sześćdziesiątce... braciszku! — szepnął.
Spojrzeli na siebie — obaj byli siwi, z ostremi rysami. Obydwóch jakoś oczy przygasły po dniu dzisiejszym.