Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Maszynistą będzie... doskonale! Czas, tak... pora, dość już było tego wszystkiego.
Jankiel skorzystał z wrażenia, za jabłka dał po groszu.
— A bierz, idź do dyabla! — burknął p. Tomasz; kopnął nogą, kilka najpiękniejszych potoczyło się na kamienie; p. Jan wyniósł kieliszek nalewki Trepce i obaj bracia weszli do pokoju.
— Ot jak! na swój chleb poszedł — powtarzali to jeden, to drugi, przez cały ranek. — Niedawno malec, a dziś już człowiek!
Uśmiechali się do siebie dziwnym jakimś, melancholijnym uśmiechem. P. Tomasz chodził po pokoju, w pantoflach, w szlafroku, nie myślał się ubierać, iść na lekcyę. P. Jan, stojąc przy oknie, łapał muchy; od czasu wystąpienia z biura pierwszy raz tak mile czas przepędzał.
— Zobaczymy, czy wytrwa; kto wie, może jeszcze pokłoni się, przeprosi.... On teraz nam pomagać będzie! Obiecanka cacanka! Niech tylko nic od nas nie potrzebuje! Raz przecież człek odpocznie jak należy.
— Tak, odpoczniemy — powtórzył p. Jan głucho
Pewnym był, że Julek teraz już o nich zapomni... Poleci z tą maszyną gdzieś w świat, między ludzi!... Gdzie jemu tam myśléc o dwóch starych wujach w dalekiém, zapadłém miasteczku! Zapewne — dobrze, wyszedł na człowieka... Ale teraz on, stary, co przez całe życie miał tylko jego jednego, teraz nikogo już nie ma! Ani żywéj duszy! I te pięc rubli, które przez lato zaoszczędził w rozmaity sposób, naraz straciły wszelką wartość... wzruszył ramionami. Na co mu teraz pieniądze! Żeby jeszcze choć rok ten Julek pobył... szubrawcem... Za