Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pan Jan mógłby jeszcze i na brunetkę stawiać! — drażni go zalotna kobiecina.
On, wpatrzony w karty, bada losy Julka; w kartach wszystko pomyślnie, a listu niéma!
— Powiesił się może! — wybuchnął naraz p. Tomasz
Od niejakiegoś czasu czuł dziwny niepokój. Chłopak śnił mu się kilkakrotnie.
— A cóż, oni teraz wieszają się, strzelają, ot tak, ni z tego, ni z owego! W Boga nie wierzą, więc im i umierać łatwo. Oj, pokolenie! Całe szczęście, że człek z nimi żyć nie będzie!
W komodzie miał odłożonych trzydzieści rubli; składał je machinalnie prawie, z nałogu, do pudełka, na którém wielkiemi literami wypisał ołówkiem: „dla szubrawca.”
Chciał sam pisać... latem, podczas wakacyj, nie wiedział, gdzie go szukać. W końcu postanowił czekać do niedzieli, potém... kto wie, może wypadnie wyjechać do Wilna. W piątek list przyszedł! Trepko, niosąc go, zdaleka już uśmiechał się złośliwie do białego domku starych kawalerów...
Dzień był jesienny, pogodny; miasteczko oblane słońcem wyglądało weseléj, jakby czyściéj niż zwykle. Po rynku paradowały kozy, biegała żydowska dziatwa, pachło różnemi zapasami z żydowskich kramików; na prawo i na lewo, w uliczkach zasypanych żółtemi liśćmi cisza i pustka... Nici pajęczyny snuły się w powietrzu; na dachach gdzieniegdzie siedziały gołębie; w podwórzach, opatrzonych od ulicy zamkniętą bramą i furtką, skrzypiał żóraw u studni, albo słychać było monotonne nawoływanie: „cip, cip, ul, ul,” albo „was, was i t. d.” Tu i owdzie pies znudzony wyłaził z pod