Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ten szubrawiec ma kochankę! — zawyrokował p. Tomasz w trzecim czy w czwartym roku posyłania pieniędzy. — Niepodobna jest, żyjąc uczciwie, przeżywać prawie dziesięć rubli miesięcznie! Jeżeli wyrostek potrzebuje dziesięć rubli na miesiąc, ileż będzie potrzebował starzec? — zapytał p. Jana, zacietrzewiony z powodu listu Julka.
P. Jan wzruszył ramionami, nie był mocny w matematyce; zarumienił się wstydliwie.
— Co téż brat mówi! — szepnął. On sam miał tak około sześćdziesiątki i nawet myślą nie grzeszył! Zkądżeby ten osiemnasto czy dwudziestoletni chłopiec?...
— Wiem, co mówię! Oni dziś zepsuci są już w kolebce! Znikczemniałe to, marne pokolenie! Pieniądz tylko i użycie! Czy ja ich nie znam! Ze sto bachorów od ósmego do dwudziestego roku życia przeszło przez moje ręce; wiem, jak to wygląda w samym zarodku! Ten łotr ma kochankę, hula sobie, a my zapracowujemy się tu dla niego jak woły robocze, grosz do grosza gromadzim, ledwo jednę ratę wyszlę, już o drugiéj myślimy; chwili spokojnéj nie mamy, dzień po dniu w pracy, w kłopotach schodzi, śmierć nadejdzie i nie zdążymy wypocząć po pracy! Nie, ja się go wyrzeknę! Dość już téj męczarni, niech sobie sam radzi! Mądry, z charakterem, a starych wujów ssie jak niemowlę! Ten raz tylko i basta!
Takich razów było już kilkanaście. W końcu jakoś Julek przestał pisać. Upłynęło dwa, trzy miesiące — staruszkowie milczą. P. Tomasz coraz częściéj na pocztę zachodzi, niby dzienniki przegląda. P. Jan biega do organiściny, żeby mu kabałę stawiała na bruneta.