Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ręce zacierał, palcami włosy z czoła odgarniał i tak manewrował, żeby jéj w oczy nie patrzéć, wziął za rękę i posadził obok siebie na krześle.
— Głupstwo — rzekł, — niech się pani nie trwoży! nieporozumienie małe, chciałem się dowiedziéć...
— Mów pan wyraźnie o wszystkiém i to zaraz! Przeżyłam dziś tyle, że jedna nieprzyjemność mniéj lub więcéj... Zgryziony jesteś, widzę... no cóż? prędzéj, nie namyślaj się... przecież wiedziéć o tém powinnam!
Milczał, ręce położył na kolanach i patrzył w podłogę.
— Odebrał mi posadę — rzekł w końcu.
— Kiedy?
— Przed godziną otrzymałem zawiadomienie... że jestem... niepotrzebny!
— Więc przychodzisz?...
— Najprzód po wyjaśnienia! Do jutra nie mam cierpliwości czekać! Muszę wiedzieć, co zaszło tak nagle. Oh, ta dola! rwie się jak nić zbutwiała! Czwarty raz już tracę posadę! Dawniéj miałem więcej energii, teraz... strasznie ciężko!
Zerwał się z miejsca.
— Czekaj pan! pomówmy rozważnie... co myślisz robić? wszak to nie jedyna posada na świecie.
— A! wiem już, co to jest, „szukać.” No, zresztą tak źle nie będzie. Nie poczuwam się do najmniejszéj niedbałości, musi miéć wzgląd... Nie jest zresztą ostatecznie zwierzęciem, litość miéć musi!
— Ach, więc pan prosiłbyś go?... Nigdy! Ja na to nie pozwolę nigdy! Śmierć głodowa, ostatnia poniewierka, ale nie jego litość! Nie wierzę... Nie chciałam wspominać, nie wspominałabym nigdy... Jestem naj-