Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cha i usiadła przy mnie na sofie spokojna... blada, jakby chora; naraz ze sto rozmaitych numerów stanęło w pamięci, o mieszkaniu Skulskiego nigdy nie słyszałem, pomimo to gwałtownie pragnąłem przypomniéć sobie o tém...
— Nie wiem — odrzekłem nieśmiało, jak gdybym popełniał występek. — Ale ja dowiem się zaraz... Woźny wie pewno, Piotr... pobiegnę na dół...
Przytrzymała mnie za ręce.
— Nie trzeba, poczekam do jutra.
Posiedziała chwilkę z pochyloną głową, potém zaczęła chodzić po pokoju z jednego końca w drugi. Z początku śledziłem ją wzrokiem, znudziło mnie to w końcu, zabrałem się do nauki. Znowu dzwonek! Drgnęliśmy oboje. Panna Anna podbiegła do stołu, oparta rękami, wpatrzyła się z natężeniem w stronę przedpokoju. Pobiegłem otworzyć...
Wszedł Skulski; cały w śniegu, plecy miał zupełnie białe, na brodzie i na wąsach błyszczała rosa.
— Ojciec w domu? — spytał.
Nie czekając odpowiedzi, zdjął paltot, futrzaną czapkę rzucił na krzesło. Poszedł przez salon do jadalni. Biegłem za nim; parę razy powtórzyłem, że ojca niéma — nie słyszał, czy nie uważał.
— Wiesz pani... — rzekł do panny Anny, zająknął się, spojrzał dokoła — a... więc naprawdę niéma?
Usiadł na krześle przy piecu, panna Anna stała przed nim; patrzyli na siebie przez chwilę.
— Co pana sprowadza w téj porze? — patrzyła w oczy, jakby chciała odgadnąć jego myśli.
— Nic... drobnostka... chciałem widziéć... mam interes — odpowiadał ochrypłym, urywanym głosem,