Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ojciec wpadnie i każe oddać scyzoryk, a ja za cośkolwiek dostanę rózgami. Dziwiłem się w duszy, że mi dotąd cała ta sprawa uszła na sucho. Jak w lesie podczas burzy, wicher szumiał gdzieś w górze, przyprawiając mnie tylko o ciągły strach, o groźne wyczekiwanie. Ojciec jakoś po scyzoryk nie wpadał, siedział czas jakiś cicho w gabinecie, potém zawołał na mnie z przedpokoju:
— Jaś! drzwi zamknąć!
Podbiegłem. Stał w futrze, w kapeluszu, nakładał zwolna rękawiczki, pachnące rezedą; z podniesioną głową, w złotych okularach, wydał mi się wspanialszym niż zwykle, usta miał nadęte, brodę, przyciśniętą do krawatki; mina ta stanowiła dla mnie jednę z niedoścignionych doskonałości. Z pomiędzy kilku lasek, stojących w kącie, wziął jednę o złoconéj gałce, obejrzał się na mnie z powagą i, żartobliwie uchylając kapelusza, rzekł:
— Bywaj zdrów, chłopcze!
Pogłaskał mnie przytém po głowie. Z téj strony tedy nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. Panna Anna stała na środku pokoju, blada, z błyszczącemi gniewnie oczami.
— Wyszedł? — spytała, wskazując głową na drzwi.
— Wyszedł — powtórzyłem tajemniczo.
Wyczekiwałem, czy nie zapyta mnie o co, czy nie zrobi wymówki za wszelkie przykrości dzisiejsze, powstałe bądźcobądź z mego powodu. Milczała, gryzła usta, z pod nachmurzonych brwi spoglądała na lampę, namyślała się nad czémś, a ja bacznie śledziłem każdy jéj ruch i wyraz twarzy.
— Jasiu, czy ty nie wiesz... czy nie pamiętasz numeru domu, gdzie mieszka pan Skulski? — spytała zci-