Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Scyzoryk! znowu o tym scyzoryku wspomniał.
Spokojny niby, usta drżały mu przytém jak w febrze, rzucał oczami po pokoju. Oh, nigdy go jeszcze takiego wzburzonego nie widziałem. Kiedy odszedł do gabinetu, długo słyszałem jego pośpieszne kroki, trzask drzwi i jakby groźne drganie powstałe w powietrzu.
Panna Anna przysiadła w kącie na krześle, ręce położyła na kolanach, pochyliła głowę. W cieniu na oknie połyskiwał scyzoryk; obrócony nożykami ku lampie, błyszczał nową stalą. Patrząc na niego, zgrzytnąłem zębami; raz przecie należało z nim skończyć. Cichutko, żeby nie przerywać zamyślenia pannie Annie, podszedłem do okna, schwyciłem scyzoryk i ścisnąłem go w dłoni. Lufcika w tém oknie nie było — w pierwszéj chwili wyrzuciłbym go na ulicę bez wahania. Na dworze ściemniało, szereg latarni migotał wzdłuż ulicy, ostry śnieg dzwonił w szyby, jak gdyby ktoś ciskał żwir garściami. Jeśli teraz wyrzucę scyzoryk — rozmyślałem, — śnieg go zasypie, stróż zmiecie do rynsztoka, przepadnie bez korzyści taka piękna rzecz.
Obrócony plecami do panny Anny, otworzyłem ręce, ukradkiem przyglądałem się oprawie, złotym gwiazdkom, miękłem jednocześnie. Bo i cóż on temu wszystkiemu winien? Kłótnie przeminą, ojciec wybaczy pannie Annie, bo ona pewno teraz będzie lepszą... a jak raz scyzoryk oddam, albo wyrzucę, nikt go już nie wróci, pozbędę się raz na zawsze, a drugi dostanę zapewne nie prędko!... i czy taki! Ściskałem dłoń coraz mocniéj...