Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jeżeli naprawdę jest w nim coś złego? Skulski plótł o przekleństwie jakiémś... to pewno nieprawda, — chciał nastraszyć, żebym drugi raz od biednych ludzi nic nie przyjmował. Ja téż nigdy a nigdy nie przyjmę nic ani od biednych, ani od bogatych, tylko ten scyzoryk zatrzymam, schowam go, sam czasami popatrzę, w szkole kolegom pokażę.
Już miałem włożyć do kieszeni i do książki wracać... gdy od drzwi, z kąta, gdzie siedziała panna Anna, doleciał mnie jakby płacz stłumiony, Zrobiło mi się naraz bardzo gorąco, nie śmiałem spojrzéć na nią. Zawsze taka spokojna, surowa, teraz płacze w kącie jak małe dziecko. Ja nawet już od kilku miesięcy nie płakałem wcale, byłem w trzeciej klasie, wstydziłbym się téż przed samym sobą — a ona... płacze... Spojrzałem ostrożnie przez ramię. Rękami przyciskała chusteczkę do twarzy, głowa i ramiona poruszały się od łkania.
— O Boże!... — szepnęła jakby nad samém mojém uchem. Szept ten pozostał w powietrzu, zdawało mi się, że wciąż słyszę to głuche, stłumione, „Boże!” Stałem jak na węglach, mimowoli podejmowałem jednę, to drugą nogę. Scyzoryk, rozgrzany w dłoni, palił jak ogniem, czułem nożyki, ząbki korkociągu, wpijające się w dłoń i w palce.
— Rzucę go do licha... Przeklęty, czy nieprzeklęty, narobił tyle biedy, iż chyba do końca życia tych imienin nie zapomnę! — szeptało coś we mnie. Stałem cichutko, nie chciałem najlżejszym ruchem przypominać o sobie... przykroby jéj było, że ktoś ją widział płaczącą... Wyprostowała się, ręce z chusteczką opuściła na kolana.