Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się nad czémś namyślał, scyzorykiem po dłoni uderzał i spoglądał na nią od stóp do głowy i napowrót.
— Pani nie zwraca wcale uwagi na Jasia — rzekł zwolna, z przyciskiem; ściągnął brwi, głowę podniósł; — wszyscy tu mają lepszą opiekę, niż on... ot i dziś... chłopak przyjął podarek od kogoś, bez zapytania... bez pozwolenia; tak być nie powinno... wcale sobie tego nie życzę! Prosiłem już panią o szczególniejszą nad nim opiekę; domownicy moi sami sobie poradzą: on, chociaż do szczególnych względów prawa nie ma... z obowiązku do pani należy!
Nigdy jeszcze nie mówił z takim przyciskiem, z taką złością ukrytą. Usiłował być spokojnym. Ale jedne wyrazy wymawiał głośniéj, drugie ciszéj, inne grzęzły w gardle, scyzorykiem zaś coraz prędzéj uderzał siebie po dłoni.
Panna Anna podniosła głowę, poruszyła ustami... zawahała się...
— Tak, pan ma słuszność! Dziś od rana miałam tyle do roboty, że... że nie mogłam prowadzić Jasia na pasku! Co zaś do podarków... raczéj pana o to pytać powinnam... ja byłabym może zbyt wybredną! — Odwróciła się i wyszła swoim lekkim i cichym krokiem.
Ojciec cisnął scyzoryk na okno, zatarł dłonie.
— Ha, chce biedy — szepnął, — będzie ją miała!
Pobiegł przez salon do gabinetu.
Teraz już pewny byłem, że ten scyzoryk jest przeklęty! Przez kilka miesięcy pobytu panny Anny u nas ojciec był bardzo uprzejmy. Żeby jéj nie utrudzać, sam przychodził do niéj za każdą drobnostką, dziękował za herbatę, za każdy talerz zupy, co mu nalać ra-