Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zgodzie... W ten dzień pamiętny pomogłem mu zdjąć futro, przyjąłem z rąk kapelusz i tak się kręciłem, tak zaglądałem w oczy, że nareszcie zwrócił uwagę.
— Cóż ty dziś tak uprzejmy jesteś? — spytał; ujął mnie pod brodę, podniósł twarz, patrzył w oczy z uśmiechem.
Wyglądał bardzo łaskawie; zebrałem otuchę i w kilku słowach wyrecytowałem o Chodaku, podarku, o żalu swoim, że tak bez namysłu postąpiłem, prosiłem o przebaczenie i zarazem ofiarowałem ojcu scyzoryk, jako dla mnie zaduży i zaostry. Odstąpiwszy parę kroków, czekałem burzy... Milczał, scyzoryk wziął zwolna, obejrzał, podrzucił parę razy na dłoni; twarz, pogodna dotąd, wyciągnęła się jakoś, zagryzł usta i zerknął z pod okularów w jednę, potém drugą stronę.
— No, teraz... będzie! — pomyślałem, truchlejąc zawczasu; opuściłem ręce, przez chwilę zdawało mi się, że podłoga usuwa się zwolna, ściany chwiać się zaczynają.
— Zawołaj panny Anny — rzekł ojciec głucho.
Odszedł i stanął, zwrócony plecami do okna; scyzoryk trzymał w dwóch rękach przed sobą. Pobiegłem, poleciałem jak na skrzydłach, tak mi pilno było zemknąć z przed jego oblicza. Po chwili wsunąłem się do pokoju za panną Anną; przytulony do szafy, wyglądałem z kąta. Milczeli oboje. Ona stała wyprostowana, jak zwykle, w szaréj sukni, w czarnéj chusteczce, skrzyżowanéj na piersiach; przed chwilą była w kuchni, więc policzki miała zarumienione, błyszczące oczy, promienie czarnych włosów spadały na czoło; poruszała zlekka nozdrzami, patrząc śmiało w twarz ojcu. On, jakby