Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Śmiéj się, śmiéj! zaraz wróci ojciec — mruknął, spojrzawszy na mnie z ukosa.
Teraz ja z kolei wyczekiwałem ojca.
Zadzwonił, pobiegłem mu otworzyć. Poważniejszego prezesa nie było chyba w całém mieście! Wysoki, okazały, glowę nosił zlekka podniesioną, w ruchach, w mowie doskonały spokój; uśmiechał się nawet inaczéj niż wszyscy, jakoś zwolna, nieznacznie, mrużył przytém oczy; czarne, faliste włosy zaczesywał z czoła na tył głowy, nosił długie bokobrody i złote okulary. Widziałem go codzień i codzień przyglądałem się uważnie, jak przechodził przez salon z elastyczną godnością, jak siedział w fotelu rozparty, poważny, z nogą zarzuconą na nogę, palił cygaro, ręką przesuwał po czole, albo zlekka bębnił po stole palcami... Zdawało mi się, że ja nigdy ani tak bębnić, ani tak palić, ani nawet tak siadać i chodzić nie potrafię. Wzbudzał we mnie podziw i uszanowanie. Nie dziwiłem się, że urzędnicy, przychodzący z papierami, stali przed nim jak słupy, bez ruchu, bez mrugnięcia, bez oddechu nawet! Ja sam, całując jego rękę, miałem nieraz ochotę przyklęknąć i przeżegnać się jak przed pacierzem! Czasami całował mnie w czoło — wówczas wyciągałem szyję i tłumiłem oddech; nie śmiałbym chuchnąć mu w twarz, albo najlżejszym ruchem przerwać akt tak ważny! Kiedy wchodził do pokoju, prostowałem się, patrzyłem w oczy, żeby zgadnąć, czego chce i o co zapyta. Pytania zresztą powtarzały się codzień też same: „jak się masz, chłopcze?”, „cóż, jak tam z nauką?”, „czy nie swawolisz zanadto?” „pilnuj się, nie rób mnie wstydu” i t. p. Odpowiadałem krótko: „tak,”, „nie,” „dobrze” i żyliśmy z sobą w jaknajlepszéj