Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaczerwieniony, na razie nie wiedziałem, co odpowiedziéć... Wstydziłem się przyznać, że mam go od tego biedaka. Skulski patrzał mi w oczy badawczo:
— Milczysz; eh, to jakaś nieczysta sprawka! Z oczu tobie źle patrzy! Scyzoryk nie twój! ściągnąłeś go u ojca albo u kolegów? przyznaj się!
Przysiągłem, że mój; opowiedziałem, jąkając się, że... że dostałem go od urzędnika z biura.
— A więc i ty już zaczynasz? Dobrze! Jakiż to kiep po ostrzu scyzoryka na wyższą posadę wdrapać się próbuje? hę? Jak się nazywa ten uprzejmy jegomość?
Nazwiska nie umiałem wymienić; opisałem akuratnie twarz, figurę, ubranie.
— Chodak! szczwany lis! ten darmo nawet pstrzyczka nie da nikomu. Zwęszył już coś! zabiega naprzód i skomli!
Rzucił na stół scyzoryk, ręce do kieszeni wsunął, rozparty w krześle patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem.
— A wiesz ty, malcze, że ten scyzoryk poderznie gardło komuś? może mnie, może drugiemu biedakowi, co na podarki się nie wydatkuje, lizać łap nie umie. Darmo takich rzeczy nie dają, ktoś zapłacić musi... a płaci zawsze ten, z którym rachunek najłatwiejszy!... Eh, co ty wiesz! przez twoje ręce dyabeł mógłby jeszcze duszami handlować!
Zamyślił się, gryzł usta, na scyzoryk, to na mnie spozierał.
— Hm, on tu już nieraz zaglądał... gadał co z tobą, czy tak tylko?