Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niepokój ogarniał mię coraz większy... wyłaje i każe oddać, byłem tego pewny. Przez chwilę namyślałem się, czy nie należałoby zawczasu schować scyzoryka? O kałamarz i drobiazgi mniéj dbałem, kłamstwo wykryje się z czasem, a wtedy będzie jeszcze gorzéj.
A panna Anna? Téj bodaj więcéj się bałem niż ojca. Była to zarządzająca domem i moja opiekunka zarazem. Piękna brunetka z czarnemi oczyma, sztywna, milcząca, ale baczna na wszystko, co się u nas działo. Widziałem nieraz, jak, słuchając z drugiego pokoju rozmowy ojca z gośćmi, wzruszała ramionami i uśmiechała się złośliwie; dziś, kiedy pokazywałem jéj jeden za drugim kosztowne podarki, patrzyła na mnie surowo, ostatnich już nawet nie miałem ochoty pokazywać. Miała zawsze tak pogardliwą minę, jak gdyby z łaski albo z ostatecznéj biedy żyła z nami. Wymówki nie zrobiłaby żadnéj, bo wogóle przemawiała rzadko — ale to spojrzenie badawcze, zaciśnięte usta, to nieznaczne wzruszenie ramionami upokarzało mnie i bolało trochę; przed nią nigdybym się do niczego złego nie przyznał.
O scyzoryku zresztą nie potrzebowałem tak odrazu wspominać ani przed nią, ani przed nikim w domu; może być u mnie dni kilka, cały miesiąc, a dopiero później, tam kiedyś... Pudełko schowałem na razie pod poduszkę, po namyśle zasunąłem pod szafę — w stoliku zmieścić się nie mogło; scyzoryk miałem w kieszeni i przez sukno spodni przytrzymywałem go nieznacznie. Żeby tylko ten rudy cherlak nie wygadał się zawczasu. Przechodził z papierami prawie codzień, stał całemi godzinami w przedpokoju, a tam lo-