Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Otrzymawszy bilecik, pewny był, ze przyjechała wraz z ciotką i nowym wujem. W pół godziny miał już na sobie najnowsze spodnie, popielate w kraty, czarny żakiet i białą kamizelkę. W mieście panowały kamedulskie nudy. Przybycie tak miłych osób było istném zmiłowaniem bożém. Zawczasu tedy marzył o powiewie z szerszego świata, o ślicznéj, niezrównanéj cioteczce... Układał w myśli pieszczotliwo-swawolne powinszowania „młodym” małżonkom. Zaaferowany, z podjętém ramieniem, z parasolem w ręku, biegł przez ulice, uśmiechając się zdaleka do otwartéj bramy, do szarego domu w głębi podwórza. Wpadł w bramę. Posuwistym krokiem przebiegł już połowę dziedzińca, gdy go stróż wstrzymał lakoniczném:
— Panienka wyjechała!
— A pani?
Usłyszawszy, że nie przyjechała wcale, Lolutek spoważniał, brwi ściągnął, zrobił się naraz wyniośle sztywnym; do „téj tam jakiéjś” nie śpieszyłby się wcale... Podał bilet i odszedł zwolna, jak gdyby mu naraz z dziesięć lat przybyło... Był to pierwszy i ostatni z odwiedzających: przez dni następne ani żywy duch nie zajrzał do bramy. P. Nina wmawiała w siebie, że jéj to wcale nie dziwi, a na lada turkot w ulicy podchodziła śpiesznie do okna. Powóz jechał gdzieś dalej. Powoli ogarniała ją szydercza drażliwość; męczyła siebie złośliwemi uwagami, a im więcéj ściskało się serce, tém zgryżliwiéj określała swoje położenie.
— Wesołe mam życie przed sobą... Samotna, zapomniana, bawię się w panią i czekam zaprosin od krewnych, którzy nawet w najlepszych moich czasach spoglądali na mnie przez ramię... Och! wolałabym bez