Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wa. Wieczorem tylko nadmieniła ciotce od niechcenia, że ten tam Czyżyk, czy Dudek, staje się niemożliwym. Najakuratniéj zaszczyca ją rozmową, z widocznym zamiarem prawienia impertynencyj; należałoby go albo usunąć, albo przyjmować w określonym czasie, zrana, gdy przewietrzają pokoje, lub naznaczyć krótką wizytę po obiedzie. Ciotka śmiała się — ten poczciwy doktorzyna był jéj ulubieńcem. Przywiozła mu z zagranicy prześliczne album widoków alpejskich i kilka cennych osobliwości z Pompei.
Czyżyk bywał nadal — tylko już nigdy nie próbował rozmawiać z Niną. A jednak rozumiała go dokładnie, jak wogóle całą sferę intelligencyi, bardzo interesującéj zresztą. Ceniła talenta, sławę, w każdym kierunku; dawniéj, w chwilach samotności, zniechęcenia, żałowała, że nie ma pięknego głosu, ogromnego talentu poetyckiego, lub innéj jakiéjś, niezmiernie wybitnéj zdolności, któraby ją odrazu sławną i bogatą uczyniła. W salonie swoim, gdyby go miała, starałaby się przyjmować sławnych ludzi; mądrzy są mniej szablonowi, urozmaicają towarzystwo. W Czyżyku ceniła charakter i umysł; gdyby nie był tak brutalnym, nie wdzierał się gwałtownie na stopę równości, usiłując na każdym kroku ściągnąć ją ku sobie — żyłaby z nim może w najlepszéj komitywie... Mogliby rozmawiać o wielu rzeczach, przechadzać się, pijać razem herbatę i jadać obiady; wyższe ukształcenie nadaje pewne prawa. Na odjezdnem ofiarowałaby mu swoją fotografię z ryzykownym podpisem „przyjacielowi,” albo „od dobréj znajoméj.” Chełpiłby się z okazanéj łaski, ale cóż to ją mogło obchodzić!