Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy z niewolą, z upokorzeniem, z bojaźnią o przyszłość. O radę sama zapyta.
Wówczas to z natręta awansował na wścibskiego. P. Nina potrzebowała nieraz całéj subtelności umysłu i słowa, żeby mu dać do zrozumienia, że nie jest wcale jego pacyentką, on zaś, tu, w ich domu, ze zdrowymi nic wspólnego już nie ma. Raz nawet o mało że się nie zdobyła na ostateczną odprawę. Stali oboje wśród klombu róż: białe, różowe, ponsowe i ciemne kwiaty otaczały jéj sukienkę, sięgały ramion, poruszały się zlekka nad złotawą główką. Była to jedna z chwil, w których Ezop zapomniał, że jest orangutangiem, patrzał, czuł jak szaleniec, milczał, żeby nie powiedziéć głupstwa. Od niejakiegoś czasu przemawiał i w takich chwilach, powtórzywszy uprzednio w duchu: „jestem przecież jéj przyjacielem!”
— Żyjesz tu pani jak w oranżeryi — mówił, spoglądając niby obojętnie na nią, na kwiaty, na roje białych i pstrokatych motyli — i sama jesteś tu najpiękniejszym kwiatem. Ktoś inny powiedziałby to jakoś składniéj, ja mówię to, co widzę. Ale kwiat najbardziej egzotyczny ma grunt własny. Pani w téj sferze bujasz między ziemią i ciemną, nieznaną przyszłością... Straszno czasami być musi? Co?
Milczała; podniosła do ust bukiet, żeby ukryć gwałtowny rumieniec.
— Nie wiedziałam — odrzekła po chwili z pogardliwym uśmieszkiem, — że pan, przy swéj rozległéj praktyce, ma czas zastanawiać się nad przyszłością zupełnie obcych i mało znanych osób. Podział sfer zapewne więcej jest panu obcy, niż medycyna — dodała żartobliwie. — Nie zrozumiałam dokładnie owéj „ciemnéj, nie-