Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pów stało przed gankiem, oczekując na mego męża, który miał tego ranka wrócić z miasteczka. Wszyscy prawie bosi, niektórzy tylko w łapciach dziurawych, od których sznury okręcały nogi do kolan, w koszulach rozpiętych na piersiach, kożuchy obrócone sierścią na wierzch zarzucili na ramiona, wszyscy bez czapek; kołtunowate włosy zwieszały się na czoło, spadały nad uszami, nadając głowie formę kudłatéj czapki. Głowy pochylone, ręce obwisłe, stali tak już od godziny jeden koło drugiego, ściśnięci w półkole, nieruchomi, milczący, akurat jak te krzaki olszyny wyrosłe na błotach. W lasach urządzano smolarnię, zwołano ich tedy całą gromadę, żeby wybrać młodszych i silniejszych. Nigdy jeszcze nie widziałam ich tak dużo naraz; przyglądałam się przez okno i żal mi się zrobiło nóg bosych, krzepnących w błocie. Mąż może wcale nie wróci, a w jego nieobecności ja jedna miałam prawo zmienić wydany rozkaz; wyszłam tedy na ganek. Zdaleka już zasłyszałam pluskanie na błotnistéj grobli, rżenie koni i turkot kół, ciągnących się zwolna; wkrótce w bramie ukazały się łby końskie, furman i dwie pańskie figury; wracał tedy z gościem. W tak straszną bezdroż chyba tylko urzędnik w interesie przyjechać może. Pomimo ciekawości, w mgnieniu oka przebiegłam myślą zadysponowany obiad. Wszystko w porządku; w razie potrzeby każę zabić indyka. Zaledwo jednak bryczka stanęła przed gankiem, zmiarkowałam, że gość nie był z tego rodzaju, dla których się ptactwo zabija: miał na sobie wyszarzany kubraczek, obszyty popielatym barankiem, takąż czapczynę, ręce wsunął w rękawy, żeby nie zziębły; gdy wyskoczył z bryczki, spostrzegłam, że był wysoki, zgrabny, a pomimo bla-