Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

déj, zmizerowanéj twarzy, mógłby się nazwać pięknym chłopakiem, gdyby nie oczy, waryackie jakieś, wystraszone jak u zadławionego; wpatrzył się w chłopów zdumiony, jakby pierwszy raz w życiu naród boży widział. Podczas gdy mąż mój, suwając nogami, poszedł w głąb sieni, ja obrzuciłam raz jeszcze wzrokiem malarza; właśnie odwrócił głowę od chłopów, spojrzeliśmy na siebie. Straszne miał oczy — dzikie, przerażone, jakby w téj chwili śmierć własną spostrzegł.
Przelękniona, cofnęłam się do sieni, jakieś grobowe „oh!“ doleciało mi do uszu, nie był to jednak wykrzyknik zmęczonego podróżnego, który prostuje nogi i krzyże po długiéj, męczącéj podróży; było to raczéj głuche westchnienie stu przyduszonych piersi. Pierwsze wrażenie niezbyt miłe; prawie pewną byłam, że na dopełnienie mego domowego spokoju przybył mi jeszcze waryat na kilka miesięcy. Kazałam go pomieścić w pokoju na facyatce i tam mu podać obiad, pod pozorem, że może zechce wypocząć po drodze. Siedząc w jadalni, słyszałam, jak chodził szybko w swoim pokoju, a chociaż zanoszono mu każdą potrawę, nie jadł zapewne, bo chodzenie nie ustawało ani na chwilę. Parę razy mimowoli spojrzałam na sufit, a jednocześnie dwie rezydentki, siedzące naprzeciw mnie u stołu, szturgnęły się łokciami. Obie miały czyste kołnierzyki i skonfudowane miny; podżyłe pannice czyhały widocznie na nową znajomość; zapewne do obiadu położyły już parę pasyansów, każda na swoją dolę, mówiąc przytém koronkę do Przemienienia na intencyę swego stanu.
Obie gorliwie pragnęły wyjść za mąż, a każdy nieżonaty mechanik, pisarz, dzierżawca lub rządca figu-