Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kilka listów napisała tegoż wieczora jeszcze; do mieszkających w mieście pojedzie sama jutro; o fortunie, stosunkach wogóle, poinformowałby ją d-r Czyżyk — ten zna wszystkich, ale ona go znać nie chce, wogóle ma wstręt do natrętów: wrogom przebaczyć można; wścibski, znający nietylko wady, ale i śmieszności, zadużo wie, żeby mógł być znośnym. Nie podobał się jéj odrazu, kiedy przed dziesięciu laty, lecząc ciotkę, pojawieniem się swojém zrobił jakby wyłom w ich spokojném, bardzo wykwintném otoczeniu. Przyjeżdżał na wieś bez ceremonii, w ubraniu z surowego jedwabiu, zawsze spotniały, mówił i śmiał się dużo, jadł bez miary i często gadał bez sensu. Ciotka przyjmowała go z pobłażliwością ciekawéj i trochę znudzonej kobietki; ufała w jego naukę, lubiła go nawet za szczerość, prostotę, brak wszelkich pretensyj; tylko gdy śmiał się zbyt głośno, zasłaniała uszy rączkami, z pieszczotliwym wykrzyknikiem:
— Moje nerwy, doktorze!
P. Nina nie mogła się zdobyć na tyle pobłażliwości; przeciwnie, próbowała nieraz utrzymać go w karbach zapomocą sztywnéj etykiety, pogardliwego uśmieszku, zapomocą eleganckiego lekceważenia przedewszystkiém. Rzadko z nim rozmawiała, a gdy się znaleźli sam na sam w ogrodzie lub w salonie, zwracała jego uwagę na świat zewnętrzny, żeby jaknajmniéj mówił o niej i o sobie. Przeżywał wówczas straszną walkę, usiłując pogodzić szaleństwo ze zdrowym rozsądkiem.
— Zginę! a wraz ze mną przepadnie jedyny okaz orangutanga wśród ludzi! — powtarzał, czując, że słabnie. — Cierpliwości! trzymaj mię na wodzy; w rozsądek