Strona:PL Sawicka Nowelle.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sana, zacznie szorować podłogę! Mężczyźni młodzi przestaną jéj się kłaniać odrazu; starsi będą udawali, że jéj nie widzą. Staruszkowie zaszliby do niej na partyę bezika, ale będą się lękali téj herbatki taniéj, bezwonnéj, podawanéj w szkaradnych szklankach na fajansowych spodeczkach, którą trzeba przełknąć przez grzeczność! Święte życie! Cicha, samotna ścieżka, prowadząca prosto do nieba! Pójdzie nią kiedyś, ale jeszcze nie teraz!
Pyszną była z pogardliwym uśmiechem na ustach! Wysoka, kształtna, z malutką główką, wspaniałemi oczyma, wśród brudnego chaosu wyglądała jak królowa w sklepiku tandeciarza! Stary Jan, spoglądając na nią z ukosa, wydziwić się nie może. On ma córkę w jej wieku, babę z sześciorgiem dzieci, zgarbioną, zżółkłą, schorzałą, jak gdyby nad grobem stała! Ta — kwitnie! Jak była piękna, tak i jest, piękniejsza może; dawniéj na wielką panią nie wyglądała... teraz... ho, ho!
W pół godziny oczyścił pokój, zapalił na kominku, podał lampę i stał wyprostowany u progu, czekając na dalsze rozkazy. P. Nina, obrócona do niego plecami, obliczała swoje kapitały. W ładnym woreczku z oliwkowego pluszu miała kilkanaście guldenów, jednę pięciofrankówkę i trochę srebrnéj monety. Te skromne środki nie zajmowały jéj w tej chwili. Na stacyi jadła szkaradne jakieś mięso, piła kwaśne wino; teraz, z restauracyi, nie wie, czego się może spodziewać: sielankowe życie na własną rękę zaczynało się od kłopotów. Od złego jadła uciekłaby nawet do klasztoru!
— Weźmiecie co jest najlepszego: mięso jakieś, byleby świeże i bez sosu, wino i czarną kawę.