Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyraz ten: braciszku, który Wenecyanie ironicznie nadali Chioggiotom, a ci w dobrej myśli przyjęli, tak miłym był dla mojego ucha, że uściskałem pierwszego, który nim na mnie zawołał.
Obiecano mi odjazd za godzinę i zadano kilka pytań, na które nikt odpowiedzi nie słuchał. Chioggiota nie zna użytku łóżek; zato śpi w nocy chodząc, rozmawiając, nawet wiosłując. Ofiarowano mi łóżko wspólne, to jest na płytach wybrzeża.
Położyłem się na ziemi, pod głowę wziąwszy kolana jednego z towarzyszów, podczas gdy inny moje znów wziął sobie za poduszkę i tak wkoło. Spałem, jak za najlepszych czasów mego dzieciństwa i śniło mi się, że biedna matka moja (która przed rokiem umarła), ukazała się na progu naszej chatynki i błogosławiła mój powrót.
Obudziły mnie okrzyki: Chiosa! Chiosa! tysiąckrotnie powtarzane, któremi nasi przewoźnicy przyzywają podróżnych. Wesoło pomknąłem do łodzi i myśląc o nocy, jaką przepędziła Bianca, wyrzucałem sobie nieco mój dobry sen. Ale pogodziłem się z sobą na myśl, że nie będę odtąd spokoju jej zatruwał.
Było to w samym środku zimy, noce trwały długo; przybyliśmy do Chioggii na godzinę przededniem. Pobiegłem do mej chaty. Ojciec mój już był na morzu, tylko brata najmłodszego zastałem w domu. Długo zeszło zanim się rozbudził i poznał mnie. Widać, że nawykł był spać przy huku morza i nawałnic, gdyż dobijając się o miałom drzwi