Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto, bez jednego wyrazu! — zawołałem. — Opuścić mnie na zawsze, bez słówka żalu lub pociechy!
— Żegnam — odparła odwracając się. — Żalu mieć nie mogę, a pociechy sama potrzebuję. Pan mnie nie zrozumiałeś, nie kochasz mnie.
— Ja?
— I kto mnie zrozumie — dodała, przystając — jeśli pan mnie nie rozumiesz? Kto mnie pokocha, jeśli pan nie pokochałeś?
Smutno potrząsnęła głową, potem skrzyżowała ręce na piersiach, oczy utkwiwszy w ziemię. Była zarazem tak piękną i zbolałą, że miałem szaloną chęć rzucić się jej do stóp, lecz obawa rozdrażnienia powstrzymała mnie od tego.
Stałem nieruchomy i milczący, z oczyma na nią, zwróconemi, czekając niespokojnie, co uczyni lub powie. Po kilku sekundach wolno podeszła ku mnie i z miną skupioną, wsparta o piedestał posągu, zaczęła:
— Więc pan Uznałeś mnie za słabą i próżną; sądziłeś, że mogłabym miłość swą dać człowiekowi i przyjąć od niego podobneż uczucie, nie dając zarazem całego życia. Myślałeś, że ja pozostawać będę obok ciebie tylko przy pomyślnym wietrze, a oddalę się przy przeciwnym. Jak to się stało? Jednak pan jesteś człowiekiem silnym i prawym, i pewną jestem, że do czynu poważnego przystępujesz