Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

by nie doznała ujścia; albo też dłuższe lub krótsze kochanie się potajemne. Ja nie mogę się zgodzić ani na jedno, ani na drugie. Żyć obok siebie, w pełni namiętności zawsze płomiennej, a nigdy nienasyconej, mieć się na baczności względem siebie samego i osoby ukochanej, to znaczy poddać się dobrowolnie cierpieniu nieznośnemu, ponieważ ono jest bez sensu, bez nadziei, bez celu. Kochankiem zaś twoim, choćbym i mógł zostać, nie chcę: zbyt wiele niepokojów udręczałoby moje szczęście i nie mogłoby ono być zupełnem. Z jednej strony obawiałbym się panią, skompromitować; nie mógłbym zasnąć z tym lękiem, aby nie stać się przyczywą twojego zmartwienia lub zguby zupełnej; w dzień godzinami wyszukiwałbym wszystkich przypadków, mogących spowodować twoje nieszczęście, zatem i moje; w nocy, podczas naszych schadzek, drżałbym przy każdym listku unoszonym przez wiatr, lub przy okrzyku ptaka nocnego. Kto tam wie, coby było dla mnie postrachem. I pocóż ja życie miałbym rzucać na pastwę czczych widm? Dla miłości tymczasowej, która nigdyby nie wynagrodziła niepokojów dziennych, nigdy niepewnego jutra; albowiem prędzej czy później, ty wyjdziesz zamąż, signora, tego możesz być pewną, i to za kogo innego, który będzie szlachetnie urodzonym i bogatym, równie, jak pani. Kosztowałoby cię to, wiem, serce twe buntowałoby się na myśl wyrzeczenia słowa, któreby zabiło, nie powiem życie moje, ale szczęście, bo ty masz duszę szlachetną i szczerą. Ale nieustanne