Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W tej oliwili nagle zatrzymał się powóz. To Lila pociągnęła za sznurek. Wyskoczyłem i, kłaniając się, usiłowałem przybrać pokorną postawę nastrajacza fortepianów.
Ale te dwie młode panny, mając oczy od płaczu zaczerwienione, nie uszły przed przenikliwym wzrokiem lokaja. Spojrzał na mnie z wielką uwagą, a gdy kareta się oddalała, jeszcze kilka razy ku mnie odwrócił głowę. Coś mi się głucho przypominały jego rysy; ale nie śmiałem mu spojrzeć prosto w twarz i nie myślałem zastanawiać się nad tem, gdzie widziałem tę twarz grubą i obrosłą.
— Lelio! Lelio! — mówiła do mnie Checchina przy wieczerzy — coś ty dziś jesteś bardzo wesoły. Obyś jutro nie płakał, moje dziecko.
O północy przelazłem przez mur parkowy, lecz kilka zaledwie uszedłszy kroków w alei, poczułem rękę, chwytającą mnie za płaszcz. Na wszelki wypadek uzbroiłem się w to, co w mojej okolicy nazywaliśmy nożykiem nocnym, już miałem go wydobyć, kiedy poznałem Lilę.
— Jedno słówko, tylko prędko, panie Lelio — odezwała się do mnie cichym głosem; — proszę nie mówić, że pan żonaty.
— Zkądżeż to, kochane dziecko? Nie jestem.
— Mnie nic do tego — mówiła dalej. — Ale niech