Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyrzekła do mnie tonem półżartobliwym, półczułym:
— Za cóż to mi pan dziękujesz?
— Za to, iż pani liczyła na mą uległość — odparłem — że pani nie zwątpiła, jak skwapliwie przybędę wysłuchać jej rozkazów.
— Zatem — mówiła już zupełnie drwiąco — obecność pana tu jest wynikiem tylko czystej uległości?
— Nie śmiałbym pozwolić sobie nie myśleć o swojem obecnem położeniu, jak tylko, że jestem pani niewolnikiem i że pani, mając mi objawić swą najwyższą wolę, przywołała mnie tutaj.
— Jesteś pan przedziwnie wychowanym człowiekiem — odparła wolno, rozwijając wachlarz przed twarzą i zakładając, czarną rękawiczkę na zaokrąglone przedramię z taką swobodą, jakby rozmawiała z kuzynem.
I wciąż dalej szczebiotała takim samym tonem, iż niebawem prawie zasmucił mnie ten szczebiot fantastyczny i pusty:
— Naco to — mówiłem sobie — taki zuchwały z jej strony zachód, a tak mało miłości? Schadzka pod kościołem, wobec całej ludności, niebezpieczeństwo, przekleństwo i prawdopodobieństwo odepchnięcia od rodziny i całej kasty, a wszystko po to tylko, aby zamienić ze mną kilka facecyjek, tak jakby uczyniła wobec której przyjaciółki w wielkiej loży teatru!