Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chciej go zabrać z sobą i mocno skleić. Trzeba go przynieść jutro i nawiązać struny brakujące. Wszak mogę liczyć na pańskie słowo? Stawisz się pan?
— Bez wątpienia, signoro.
I odszedłem, zabierając klawisz, który wcale nie był pęknięty.
Stawiłem się ściśle na zamówienie. Ale nie sądźcie, ażebym był zakochanym w tej osóbce: podobała mi się, co najwięcej. Była nadzwyczaj piękną, lecz ja piękność jej widziałem oczyma ciała, duszą jej nie czułem. Jeśli chwilami zaczynałem lubić tę dziecinną żywość, niebawem popadałem w wątpliwość i mówiłem sobie: czemużby ona nie miała kłamać przedemną, skoro przed ochmistrzynią i kuzynem kłamie z taką czelnością? Może ona ma już ze dwadzieścia lat, bo i na to wygląda; może popełniła dotąd nie jeden wybryk, zaco internowano ją w tym smutnym zamku, bez żadnego towarzystwa, prócz starej dewotki, przeznaczonej do łajania jej, i poczciwego kuzynka, gotowego niewinnie ubrać się w jej błędy przeszłe, obecne i przyszłe...
Zastałem ją w salonie z tym kochanym kuzynkiem i kilku ogromnemi psami myśliwskiemi, które omal mnie nie pożarły.
Signora, dziwnie kapryśna, tego dnia przyjmowała psy w sposób zgoła odmienny od wczorajszego, a lubo niemniej były zabłocone i nieznośne, ła-