Strona:PL Sand - Ostatnia z Aldinich.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A czemuż to, kuzynko, nie miałbym mieć chęci śmiać się tak dobrze, jak ty?
— Ponieważ powiadam ci, że tak jest, jak mówię. Ale, powiedz mi też, Hektorze, — dodała, nie troszcząc się o zbyt nagłe przejście z przedmiotu na przedmiot — czy bywałeś tego roku w teatrze San-Carlo?
— Nie, kuzynko.
— To tedy nie słyszałeś sławnego Lelio?
Ostatnie słowa wypowiedziała z emfazą; ale nie była tak bezwstydną, aby zaraz potem spojrzeć na mnie, tak, iż miałem czas powściągnąć drgnienie sprawione przez ten pocisk, rzucony mi prosto w twarz.
— Anim go słyszał, ani widział — odrzekł naiwny kuzyn — ale dużo mi o nim mówiono, wielki to podobno artysta.
— Bardzo wielki — powiedziała signora — wyższy od ciebie o głowę. O! tak, będzie wzrostu pańskiego. Czy pan go zna? — zapytała, zwracając się do mnie.
— Znam go doskonale, signora — odparłem tonem szorstkim; — bardzo to piękny mężczyzna, bardzo wielki aktor, doskonały śpiewak, bardzo dowcipny człowiek, awanturnik śmiały i zręczny, a przytem sławnie się pojedynkuje, co rzeczy nie psuje.
Signora spojrzała na kuzyna, później na mnie z miną niedbałą, jakby chciała powiedzieć: